Obserwatorzy

piątek, 23 stycznia 2015

Twórcze Inspiracje. Zeszyt 1/6





Najnowszy numer "Twoich Inspiracji" dostałam z bardzo dużym, ponad miesięcznym opóźnieniem w stosunku do pojawienia się zeszytu w kioskach.
Ponieważ ten numer (1/6) był dostępny w sprzedaży od 18 grudnia, większość prezentowanych w nim pomysłów, to ozdoby choinkowe.

I tak oto, jako pierwsze, mamy bombki "oplatane" koralikami lub cekinami. Pomysł nienowy, wtórny i niezbyt ładny...

Następne bombki, to bombki ekologiczne. Cóż to jest? Ano kula styropianowa opleciona dwoma rodzajami sznurka (bawełnianym i naturalnym). Odkrywcze? No niestety nie.

Przeglądając dalej naszą gazetkę znajdujemy kolejny (!) opis wykonania bombek. Tym razem metodą quillingu. Opis jest przejrzysty, a zdjęcia dobrze uzupełniają tekst.

Na następnych stronach prezentowany jest sposób wykonania pierścionka z kaboszonem oplatanym metodą cubic right-angle-weave. Pierścionek jest, delikatnie mówiąc, odpustowy i zdecydowanie nie chciałabym posiadać czegoś takiego. Natomiast z samą metodą  cubic right-angle-weave chętnie się zapoznam, ponieważ nie znam jej, a w gazecie jest również kurs dla początkujących w tej metodzie. Jaka jest jakość tego kursu jeszcze nie wiem, ale na pierwszy rzut oka wygląda na przystępny i zrozumiały.

I kolejny kurs - też w kategorii beading - kolczyki z kryształków. Kurs został przygotowany przez Agatę Szymańską, czyli osobę, która sutasz ma w jednym palcu. Co do czytelności kursu - trudno orzec bez próby zrobienia kolczyków. Ale ten kursik, zaraz po poprzednim, jest przeze mnie sklasyfikowany w kategorii "do zrobienia". Kiedy to będzie i czy coś z tego wyjdzie - nie wiem, Czas pokaże.

Kolejne 14 (czternaście!) stron to hafty - oczywiście nieśmiertelny krzyżykowy i wstążeczkowy.
Ten ostatni został przedstawiony jako kartki pocztowe i jako kotyliony: sowy i motyle. Ponieważ kotyliony odeszły w niebyt wraz z eleganckimi balami organizowanymi z okazji karnawału, kotyliony można użyć jako broszki lub zawieszki na choinkę. Dyskusyjna jest tylko kwestia, czy to jest w ogóle ładne. Ale o gustach się nie dyskutuje.
Jak ktoś lubi ozdoby rodem z taboru cygańskiego, to czemu nie...

Następne dwie strony to prezentacja wykonania aniołków z masy solnej. Zdziwiłam się widząc ten kurs. Nie rozumiem, po co redakcja zdecydowała się na taki oklepany i znany od wielu lat temat. Przecież to tak naprawdę przeżytek i nic oryginalnego.

Ale to nie był koniec mojego zdumienia. O nie! Bo oto na następnych dwóch stronach znalazłam... przepis na pierniczki na choinkę!
Sądziłam, że recenzuję gazetę o rękodziele, ze tak powiem, przemysłowym, a nie kulinarnym. Jak te nieszczęsne ciasteczka mają się do dumnego hasła umieszczonego na okładce: "ABC MODNEGO RĘKODZIEŁA"?
Mam wrażenie, że redakcja nie miała pomysłu na dopełnienie numeru i wkleiła taką zapchajdziurę. tłumacząc się zapewne sami przed sobą: "pierniczki się ozdabia, tak więc ciasteczka też można podciągnąć pod rękodzieło". Jak rozumiem, w następnym numerze znajdę przepis na pieczonego prosiaka, ozdobionego warzywami, z jabłkiem w pysku?

Po pierniczkach znowu klasyczne rękodzieło. Tym razem frywolitka igłowa i "gwiazdka jak płatek śniegu". No nie wiem... Ta gwiazdka wygląda raczej jak śnieżna piguła. Do tego sklejona na odczepnego. Wrażenie bylejakości spotęgowane jest zapewne solidną grubością kordonka, nienazwanego w kursie po imieniu.
Wzór jest nieciekawy, pikotki niechlujne, a przez to cała praca wygląda jakby była robiona przez osobę początkującą w temacie frywolitek.
O ile  hipotetyczna,  początkująca osoba mogłaby się pochwalić taką "pigułą" słusznie oczekując pochwały i zachęty do dalszych prac frywolitkowych, o tyle od kursu umieszczonego w gazecie należy oczekiwać i WYMAGAĆ tego, żeby praca była perfekcyjna i estetyczna!
Co z tego, że z jednego schematu można zrobić gwiazdkę i dzwonek (omijając dwa elementy wzoru), skoro obraz ogólny skutecznie zniechęca i powoduje uśmiech zażenowania...

Ostatnia propozycja "TI" do samodzielnego wykonania, to gwiazdki koralikowe. Kilka lat temu robiłam tego typu ozdoby na choinkę i wiem, że nie mogą być duże, bo są zbyt wiele ważą i obciążają gałązki choinki i brzydko wyglądają. Te z kursu "TI" są właśnie z gatunku tych za dużych.
I to był ostatni z kursów zaproponowanych przez redakcję "TI". Bo następne strony to fotorelacja ze zjazdu w Ustroniu, oferta sklepu "Coricamo" i warunki prenumeraty.

Reasumując: mało jest inspiracji w "Twórczych Inspiracjach". Nie wiem, czym to tłumaczyć. To znaczy mam na to swoją teorię, ale zachowam ją dla siebie...

Aha! Jak ktoś ma ochotę przejrzeć opisany przeze mnie numer "TI", to może to zrobić nie ruszając się z domu:


sobota, 25 października 2014

"Twórcze Inspiracje" Zeszyt 6/6




A więc jednak! Redakcja "Coricamo" nie zraziła się moją poprzednią recenzją i wczoraj dostałam kolejny numer do zaopiniowania.

Nie ukrywam, że wcześniej oglądałam gazetkę w kiosku i znowu powędrowała na półkę.
Dlaczego?
O tym będzie na zakończenie tego wpisu.

No to zaczynamy.

Jak należało się spodziewać, ten numer w lwiej części jest poświęcony zbliżającym się świętom Bożego Narodzenia.

Pierwsza z propozycji to bombki ozdobione haftem koralikowym.
Ładne? Nieładne? Rzecz gustu. Mnie nie przypadły do serca i na pewno nie skuszę się na ich wykonanie.

Kolejna propozycja to dwa wzory na bombki ubrane w koralikowe ( za przeproszeniem oczu czytających te słowa ) gacie.
Ponieważ cyklicznie, właśnie o tej porze roku, podobne bombki włażą mi w oczy i ponieważ równie cyklicznie obiecuję sobie, że "w tym roku to ja je już NA PEWNO zrobię", tym razem powzięłam twarde postanowienie, że MUS zrobić i już!
Skoro mam gazetę przed nosem, łyse bombki na strychu i coś koło jednej tony koralików rozmaitego autoramentu, to popełnię ciężki grzech zaniechania, jeśli przynajmniej jednej takiej nie zrobię!
No i nie zrobiłam... W sensie, że jednej nie zrobiłam, tylko dwie :-D

Moje bombeczki różnią się od oryginałów gazetowych tym, że:
po pierwsze: są mniejsze (takie dał mi łaskawie mój strych)
po drugie: nie użyłam koralików zalecanych w kursie, bo mam inne :-D
po trzecie: jest o jedno okrążenie mniej (z powodu opisanego w punkcie pierwszym).
Ale te modyfikacje absolutnie nie wpłynęły na ich urodę i wdzięk.

Co do kursu: opisy są bardzo jasne i precyzyjne, natomiast zdjęcia pozostawiają wiele do życzenia. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest ok, ale z ciekawości obejrzałam je dokładniej i gdybym miała dziergać tylko z fotek, to chyba bym poległa już na trzecim punkcie programu.

Zrobiłam tylko jeden rodzaj z dwóch proponowanych przez "Coricamo" bombek. Ta, której nie robiłam ma lepsze zdjęcia - neutralne tło i złote koraliki to był dobry pomysł.

Kolejny kursik to wianek z kwiatkami kanzashi. Idea złotego wianka oblepionego złotymi guzikami i przyczepionymi do tego kwiatkami z materiału spowodowała moje zdumienie i zniesmaczenie (żeby gorzej nie powiedzieć...).
Natomiast kwiatki jako wolny i niezależny od złotego koszmaru byt, prezentują się bardzo sympatycznie i już wiem, jak można by je było wykorzystać. Są bardzo łatwe do wykonania. Zwłaszcza, jak się ma takie sprytne urządzonko do szybkiego i precyzyjnego robienia ich.
Zainteresowanych odsyłam na stronę 14-15 najnowszego numeru "TI".

Następna propozycja to niestety haft krzyżykowy i nieśmiertelne kartki.  Tym razem w nieco ciekawszym wydaniu, bo na osikowej kanwie.  Rzecz dla osób z dość zasobnym portfelem. Omijam, bo wprawdzie nowinki robótkowe lubię, ale bez przesady! Aż tak porywająca propozycja to to nie jest.

Co mamy dalej? No haft... Wstążeczkowy dla odmiany. A dokładniej bombki wstążeczkowe z choinką i kwiatkami. Szczerze mówiąc, zanim przeczytałam tytuł artykułu to myślałam, że ta choinka to jest jabłonka.
Poczytałam sobie, obejrzałam zdjęcia i nie skusiłam się. Wprawdzie ostatnimi czasy haft wstążeczkowy robi się ponownie popularny wśród niektórych rękodzielniczek (też mi się zdarzyło zrobić takie małe nic, dla żartu) ale nie wiem, czy na podstawie kursu obrazkowego umieszczonego kilka stron dalej, ktoś opanuje podstawy. Może bardzo zdeterminowany ;-)

Dalej mamy  haftowane breloczki - połączenie backstichy z wiecznie żywym (jak Lenin!) haftem krzyżykowym. Obrazki ładne, ale nie moja bajka.

Na następnych stronach...

Haft! A jakże!
Tym razem haft nakładany, część 111.
 No nie, żartuję!
Po prostu do numeracji kursu użyto dość niefortunnej czcionki i zamiast części III oczom mym jawi się część 111 ;-)
Nigdy nie nęcił mnie haft nakładany, no i ogólnie od paru lat z haftami mi nie do twarzy, tylko rzuciłam okiem, nie zatrzymując się dłużej na tym artykule.

Kolejna propozycja, to kategoria biżuteria i bransoletka zawijana.
Zdziwiłam się widząc ten kurs, bo sądziłam, że te bransoletki to już przeżytek i żadne nowe odkrycie.
Różnica między tamtymi sprzed paru lat, a tą na zdjęciu jest taka, że tamte były pojedyncze, a tą można owinąć nadgarstek kilka razy.
Jednak z ciekawości wsadziłam nos w kurs i stwierdziłam, że ktoś miał iście szatański pomysł, żeby do kursu obrazkowego użyć czarnych sznurków, ciemnych koralików i czarnych nici!
A zdjęcia jakości łagodnie mówiąc - kiepścutkiej (jak przy wspomnianej kilka akapitów wyżej bombce).
Nawet gdybym nie umiała robić tego typu bransoletek i chciałabym się nauczyć, to na pewno nie z tego kursu! Bo ja cenię swoje oczy, bo się do nich jakoś tak głupio przez lata przywiązałam.

Szycie to następna propozycja. Kurs na organizer-worek z kieszeniami przygotowany został przez znaną wielu osobom Joannę Błaszczyńską.
To profesjonalizm w każdym calu. I opisy i zdjęcia są takie, że zachęcają do natychmiastowego wyciągnięcia szmatek z szafy, żeby szyć!
Czy ja to uszyję? Pewnie tak, chociaż nie wiem po co mi to? Chyba tylko dla radości "mania" ;-)

Druty i komin-zamotka.
Ehhhh... W czasach, kiedy zamotki i wszelkie szyjogrzeje są robione zupełnie innymi metodami (na nadgarstkach, na młynkach, na "kijach od szczotki") ta propozycja łagodnie rzecz ujmując trąci myszką i stęchlizną...
I do tego w kursie znowu użyto ciemnych włóczek! Nawet nie patrzyłam, jak potencjalne, początkujące dziewiarki-kursantki będą się mordować z robieniem warkocza na drutach...

Idziemy dalej.

No i znowu mamy haft!
Tym razem haft tucholski. Historię jego powstania przeczytałam, obrazki obejrzałam, pokręciłam głową z niechęcią i przekręciłam stronę...
I padłam!
Tak jak stałam!
ZNOWU HAFTY KRZYŻYKOWE! W stylu kaszubskim. Sześć bitych stron!!!

Nie rozumiem takiego działania. Przecież "Coricamo" wydaje również gazetę "Igłą malowane", to po co ładować AŻ tyle haftów w periodyk, który z racji tytułu powinien twórczo inspirować, a nie powielać stare pomysły? Po co te hafty w hurcie? To nie jest inspiracja, tylko zniechęcanie.
Czy źle pojętą ambicją prawie każdej gazety robótkowej na naszym rynku musi być pakowanie w każdy numer już to haftów krzyżykowych, już to szydełka?

A teraz wyjaśnienie, dlaczego nie kupiłabym tej gazety. Bo dwa projekty, które (może! ewentualnie!) chciałabym wykonać to za mało, żeby zmusić mnie do wyasygnowania prawie ośmiu złotych.
Gdybym nie dostała gazety do recenzowania, spokojnie przeżyłabym kolejny rok bez bombek w koralikach (mimo, że są urocze) oraz bez worka z kieszeniami ;-)
Reszta kursów nie jest w najmniejszym nawet stopniu dedykowana w kierunku moich rozlicznych zainteresowań.



Swoją drogą - zastanawiam się, czy nie pokusić się o taką jakby recenzję porównawczą typu: "Twórcze Inspiracje" wczoraj i dziś.
Czyli wyciągam na światło dzienne stare, posiadane przeze mnie pierwsze numery "TI" i próbuję znaleźć odpowiedź, dlaczego kiedyś czekałam na kolejne numery z niecierpliwością, a teraz jakoś niekoniecznie...



niedziela, 17 sierpnia 2014

Ela - Sanela



Autor: Katarzyna Pranić
Tytuł: Ela-Sanela
Wydawnictwo: Stentor
Rok wydania: 2011


Ela-Sanela to debiut literacki Katarzyny Pranić i od razu doceniony. Książka zajęła drugie miejsce w kategorii książek dla dzieci i młodzieży w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren.

Ela to zwykła nastolatka. Trochę zbuntowana, mająca swoje marzenia i tajemnice. Ma przyjaciółkę od serca, Agatę. Mieszka w wielkim domu z babcią Heleną. Nie jest to jednak prawdziwa babcia Eli. Pani Helena adoptowała Elę, kiedy ta jako niemowlę trafiła do Polski wraz z grupą uchodźców z Sarajewa. O przeszłości Eli nic nie wiadomo. Właśnie ta przeszłość pełna znaków zapytania powoduje, że Ela ma trudności w poszukiwaniu własnej tożsamości, czuje się pozbawiona korzeni. Obawia się, że rodzice jej  nie chcieli, skorzystali z nadarzającej się okazji i porzucili ją w domu dla uchodźców w Polsce.
Ela daje wyraz swoim obawom w rozmowie z Agatą: "Zawsze się bałam, że będę musiała stąd wyjechać, jeżeli ktoś mnie odnajdzie. Że będzie chciał mnie stąd zabrać. (...)...zaczęłam się bać, że po prostu mnie nie chcieli i że jak mnie jednak zabiorą, to nie będą mnie kochali."

To bardzo ciepła i wzruszająca książka. Rozmowy Eli z babcią ocierające się miejscami o filozofię, są pełne mądrości. Takiej zwyczajnej, życiowej, bez moralizatorstwa.

Książka "Ela-Sanela" uzmysławia młodemu czytelnikowi czym była wojna w Bośni, jakie do dziś niesie ze sobą konsekwencje i jak okrutnie okalecza całe rodziny.
Pokazuje, że wojna tocząca się pozornie daleko od granic państwa w którym przyszło nam żyć, może zataczać bardzo szerokie kręgi.
Bo walka Eli i jej babci o odzyskanie utraconej tożsamości, to przecież też odmiana wojny. Tyle, że toczonej przy użyciu innych środków, ale mającej ten sam cel - zwycięstwo.

Mogę polecić tą książkę każdemu czytelnikowi - nie tylko tym w kategorii 10-14 lat.

Moja ocena:

niedziela, 10 sierpnia 2014

Gwiazdy kina PRL


Autor: Sławomir Koper
Tytuł: Gwiazdy kina PRL
Wydawca: Czerwone i Czarne
Rok wydania: 2014

Książka Sławomira Kopra przenosi nas do minionej epoki PRL.  Nie wiem, jakimi kryteriami kierował się autor przy doborze osób przedstawionych w książce. Może to prywatne sympatie?
I tak mamy tu Wajdę, Tyszkiewicz,  Kobielę, Olbrychskiego, Łomnickiego, Skolimowskiego. Celowym zabiegiem autora było pominięcie osoby Zbigniewa Cybulskiego, bo jak  możemy przeczytać :"(...) zapewne stanie się on bohaterem jednej z moich następnych opowieści".

Początek książki to wprowadzenie w historię polskiej kinematografii powojennej, jej rozwój i kształtowanie się różnych nurtów. Następnie przedstawione zostały sylwetki wspomnianych wyżej osób.

Autor stara się być obiektywny w prezentacji  życia prywatnego filmowców, nie ocenia, nie usprawiedliwia,  ale mimo to, moja niechęć do Olbrychskiego, Wajdy i Łomnickiego zdecydowanie  się ugruntowała.

Trzeba przyznać autorowi, że potrafił wybrnąć z tematu obronną ręką. Przedstawiając prywatne życie gwiazd kina, ani przez chwilę nie otarł się o niesmaczne sensacje rodem z brukowców.
To książka poznawcza, można by powiedzieć. Nie plotkarska.
Czyta się ją z przyjemnością i stosunkowo szybko - to zapewne zasługa lekkiego pióra Sławomira Kopra.

Moja ocena:

czwartek, 7 sierpnia 2014

Ślady


Autor: Janusz L. Wiśniewski
Tytuł: Ślady
Rok wydania: 2014
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie


"Ślady" Janusza Leona Wiśniewskiego to zbiór jego tekstów drukowanych na łamach miesięcznika "Pani" w latach 2012-2014.

Trudno jest opisać książkę, która jest zbiorem opowiadań.
Nie ma w niej jednolitej fabuły, nie ma w niej bohaterów, których losy gdzieś tam wcześniej czy później splotą się na kolejnych stronicach.

 Każde opowiadanie w tej książce, to inny człowiek, inna historia, inny zakątek świata.
Ale można jednoznacznie stwierdzić, że jest to książka o poszukiwaniu szczęścia.

Oraz, że to opowiadania o miłości i jej różnych obliczach.
O tej złej, posępnej, niosącej zwątpienie, rozpacz, tęsknotę i osamotnienie.
Ale też o tej dobrej, szczęśliwej, dającej nadzieję mimo przeciwności losu.

Ludzkie historie opisane przez J. Wiśniewskiego są bardzo różnorodne, tak jak i ich bohaterowie.
Żyją rozsiani po całym świecie, mają różne zawody, wykształcenie i doświadczenia życiowe.
Łączy ich jedno: tęsknota za bliskością drugiego człowieka, poszukiwanie szczęścia. Wszyscy chcą kochać i być kochanymi.



Ogromnym atutem książki są krótkie, wręcz kadrowe, ujęcia ludzkich emocji. Historie miejscami intymne. Takie, które zdradza się tylko ściszonym głosem, pod osłoną mroku, który zacierając kontury martwych przedmiotów, uwypukla sens usłyszanych tajemnic.
Bo te opowiadania, to właśnie ludzkie tajemnice powierzone nam, anonimowym czytelnikom z całkowitym zaufaniem. I z nadzieją na zrozumienie.

Posłużę się cytatem z okładki:
Ślady... bo niektóre doświadczenia zmieniają nas na zawsze, niektórych tęsknot nie da się ukoić, a o pewnych rzeczach nie sposób zapomnieć.

O tej książce też nie da się zapomnieć...

Moja ocena:



niedziela, 3 sierpnia 2014

Obserwator.





Autor: Charlotte Link
Tytuł: Obserwator
Tytuł oryginalny: Der Beobachter
Tłumaczenie: Anna Makowiecka-Sidut
Wydawnictwo: Sonia Draga

Z twórczością Charlotte Link zetknęłam się stosunkowo niedawno i żałuję, że dopiero teraz.
Ta niemiecka pisarka znajduje się w czołówce najbardziej poczytnych autorów na świecie.
Jej książki są tłumaczone i wydawane w kilkunastu krajach świata.

Rok 2009.
W Londynie dochodzi do wyjątkowo brutalnych morderstw, których ofiarami padają starsze kobiety.
Wszystkie poszlaki początkowo prowadzą policję donikąd. Żadnych powiązań, żadnych punktów stycznych, poza sposobem i narzędziem zbrodni.
Praca policji przypomina łapanie cienkich pajęczych nici na wietrze. I z tych nici powoli zaczyna być tkana sieć podejrzeń.
Sieć zacieśniająca się na pewnym mężczyźnie...

Samson to odludek i samotnik. Bezrobotny podglądacz życia sąsiadów. Wie o nich wszystko. Odrzucony przez najbliższą rodzinę, żyje w wyimaginowanym świecie własnej wyobraźni Jest zbyt nieśmiały i zbyt zakompleksiony, żeby nawiązać normalne kontakty międzyludzkie. Zamiast tego - woli spędzać czas na obserwowaniu nieznanych mu osobiście ludzi i sporządzaniu notatek na ich temat.
Jego szczególnym zainteresowaniem cieszy się pewna rodzina: idealna i bez skaz (według Samsona).
Jak łączy się postać Samsona i rodziny doskonałej, ze zbrodniami? Ile jeszcze osób musi zginąć, zanim policja wpadnie na właściwy trop?

Autorka doskonale potrafi nakreślić wnikliwą analizę związków międzyludzkich, jak i sporządzić doskonałe portrety psychologiczne bohaterów. Każdy ma motyw, każdy mógł zabić. Tyle, że nikt nie znał ofiar. Nie miał z nimi żadnego związku...

"Obserwator" to świetna książka. To nie jest kryminał w czystej postaci gatunku. 

To raczej kryminał psychologiczny. Bardzo dobra lektura, wciągająca i do końca trzymająca czytelnika w napięciu i niepewności. 


Moja ocena:

Niepokorne. Eliza.

Zdjęcie pobrane ze strony wydawnictwa

Autor: Agnieszka Wojdowicz
Tytuł: Niepokorne. Eliza.
Seria: Niepokorne
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia


Nie będę ukrywać, że do przeczytania tej pozycji zachęciła mnie przede wszystkim wieloletnia znajomość z autorką - Agnieszką Wojdowicz.

To czwarta, wydana przez Naszą Księgarnię, książka Agnieszki. Pierwsze trzy z serii "Strażnicy Nirgali" to fantastyka dla młodzieży.
Tak więc z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po jej pierwszą książkę dla dorosłego odbiorcy.

O ile akcja "Strażników" toczy się w wymyślonej przestrzeni, w państwach, których nie ma na żadnych mapach świata i opisuje zdarzenia całkowicie nierealne, o tyle akcja "Elizy" toczy się w prawdziwym kraju.

W Polsce.

Przenosimy się do 1895 roku i poznajemy trzy młode kobiety.

Pierwsza z nich to tytułowa Eliza Pohorecka. Dziewczyna zdolna, ambitna i głodna wiedzy.
Jej marzeniem są studia medyczne. Niestety, w czasach, w których przyszło jej żyć, kobiety nie mają wstępu na medycynę. Tak więc wybiera pokrewny zawód farmaceuty i jako jedna z pierwszych kobiet, zostaje przyjęta w poczet studentów na Uniwersytecie Jagielońskim.
Wiąże się to z wyjazdem za granicę - Eliza mieszkała w Otwocku pod Warszawą, czyli w Kongresówce, a na studia wyjechała do Krakowa.
Nie zapominajmy, że Polska była wtedy pod zaborami.
Już samodzielny pobyt młodej dziewczyny poza domem, w tamtych czasach był czymś niezwykłym. A do tego dochodzi jeszcze "fanaberia" studiowania!
W Krakowie. który oczarował ją od pierwszego wejrzenia, spotyka się z niechęcią, z niezrozumieniem i z zaściankowością poglądów osób, wydawałoby się, otwartych na świat, nowe idee, wykształconych i inteligentnych. To wykładowcy z UJ. Uważają oni, że rolą kobiety jest rodzenie i wychowywanie dzieci oraz zajmowanie się domem. Wykształcenie wyższe jest domeną mężczyzn.
Na szczęście takich jak ona - młodych kobiet - jest więcej.
Eliza poznaje Klarę Stojnowską.

Klara jest emancypantką, walczącą między innymi przeciw własnemu ojcu o bardzo konserwatywnych poglądach.
Ojcu, który jest wykładowcą zoologii na UJ.
Klara ma krótkie włosy (rzecz niepojęta!), nosi suknie reformowane, pali papierosy i głosi poglądy trudne do przełknięcia przez zacofany, anachroniczny krakowski światek.

Judyta Schraiber, trzecia bohaterka, jest Żydówką z krakowskiego Kazimierza. Jej marzeniem, czy nawet obsesją, jest zostanie malarką. Ma talent, ma zapał. Ale nie ma społecznego przyzwolenia. Ma od lat wytyczoną i wyznaczoną tradycją i religią rolę i ma obowiązek tego się trzymać. Żadne odstępstwa absolutnie nie wchodzą w grę.
Na skutek fatalnie ulokowanych uczuć, ucieka z domu i próbuje popełnić samobójstwo. W ostatniej chwili ratuje ją siostra ze zgromadzenia Urszulanek.
Judyta zostaje w klasztorze pod opieką zakonnic i zaczyna zgłębiać tajniki malarstwa. Między innymi pobiera nauki u Wyspiańskiego.
Judyta, według mnie, jest  najtragiczniejszą postacią z całej książki. Ma najtrudniej, najciężej, najbardziej "pod górkę". Kiedy wydaje się, że już wychodzi na prostą, że da radę, mimo przeciwności losu i zahamowań obyczajowych, spadają na nią kolejne ciosy.
Liczę na to, że w kolejnych częściach, Agnieszka trochę jej odpuści i pozwoli Judycie na odrobinę szczęścia, nadziei i uśmiechu.

Eliza, Klara, Judyta...

Posłużę się teraz opisem z okładki książki: (...) z pozoru bardzo się różnią, coś je jednak łączy. Każda z nich jest niepokorna...

Nie będę zdradzać, kiedy i w jakich okolicznościach splotły się losy tych trzech dziewcząt.

Napiszę tylko, że książka nie traktuje tylko o walce o równouprawnienie, o trudnej drodze do zdobywania wiedzy na równi z mężczyznami kobiet z końca XIX wieku.
Pokuszę się o stwierdzenie (może dość odważne i sprzeczne z założeniami autorki), że to kryminał z przepięknym wątkiem uczuciowym w tle. W otoczeniu Krakowa czasów zaborów. Muszę tu również wspomnieć, że Agnieszka bardzo pięknie opisuje tamte czasy, tamte klimaty i krajobrazy.
Trudno mi jest się oprzeć porównaniu z Orzeszkową (Aguś! Przepraszam, ale masz talent do opisów jako i ona, tylko robisz to w formie absolutnie jadalnej i bez zbędnych ozdobników).

Mimo, że preferuję lektury książek traktujących o czasach współczesnych, to tą pozycję przeczytałam nie tylko z ogromnym zainteresowaniem i przyjemnością, ale również jednym tchem.

Pewnie nasuwa się Wam, czytającym te słowa, czytelnikom, czy gdyby Agnieszka nie była moją koleżanką, to czy sięgnęłabym po "Niepokorne"?
Na pewno!
Skusiłby mnie wygląd zewnętrzny książki.

Wiem, że nie ocenia się książek po okładkach, ale tej po prostu trudno się oprzeć.
Bardzo mocno kusi, przyciąga wzrok i obiecuje treść adekwatną do grafiki - delikatnej jak batik...

Skąd porównanie z batikiem? Odpowiedź znajdziecie  w książce.

A na zakończenie mogę jedynie napisać: polecam lekturę "Elizy" z czystym sumieniem każdemu czytelnikowi. To będą piękne chwile spędzone w innym wymiarze czasu...

Czekam teraz niecierpliwie na kolejna części cyklu, czyli na "Klarę" i "Judytę".

Moja ocena w skali od zera do dziesięciu?